Podjeżdżamy na spotkanie dokładnie w tym samym momencie. Ja samochodem, a moja randka w ciemno motocyklem. Jest gorące późne popołudnie. Pot ciurkiem spływa po plecach. Uśmiecha się szeroko na mój widok. Ufff… wygląda nawet lepiej niż na zdjęciu…
A swoją drogą, to byłaś kiedyś na randce w ciemno? Najgorszy jest pierwszy raz. To trochę jak na rozmowie o pracę. Na początku jesteś zdenerwowana, ręce się pocą, myśli się plączą i jeszcze martwisz się, czy nos się nie świeci. Od pierwszej minuty wiesz, czy następną godzinę spędzisz tylko z uprzejmości nie mogąc doczekać się końca, czy będziesz pragnęła, by to spotkanie nigdy się nie skończyło.
Po kilku minutach rozmowy wiem, że to raczej ta druga opcja. Najpierw przez godzinę rozmawiamy nad kawą. Potem przez blisko dwie godziny spacerujemy po okolicy. Rozmawiamy non-stop, a tematy się nie kończą. To dobry znak. O mijanych roślinach, o mijanym kościele, o życiu, i inne takie tam… trochę niby bez znaczenia, ale jednocześnie pozwalające poznać trochę światopogląd i osobowość. Potem zaprasza mnie na kolację, która trwa i trwa, i trwa. Słucham jak mówi patrząc w jego jasne błękitnoszare oczy. I tonę… tonę… Na pożegnanie tego wieczoru pyta, czy możemy się spotkać jutro… Czyli nie tonęłam jedyna… Yes! Yes! Yes!
Gdy budzę się następnego dnia świat jest trochę inny. Kolory żywsze, obowiązki milsze… I po tej pierwszej randce, był następny raz i kolejny. Zakochiwałam się powoli, z dnia na dzień. Aż wiedziałam, że to jest ten typ znajomości, po której już nigdy nie jest się takim samym. I nie ważne czy trwa tydzień, miesiąc czy rok. Życie zderzyło nas jak dwa elektrony, aby wybić z dotychczasowych torów i zmienić nasze życia. Nie ważne czy razem, czy osobno. Zakochałam się i byłam gotowa zaczynać wszystko od początku…
Ta przypowieść jest na okoliczność zasłyszanego męskiego przekonania, że… w naszym wieku, to już nie można się zakochać tak jak kiedyś, że w naszym wieku to można już tylko wybierać rozumem… znajoma powtórzyła mi swoją szczerą rozmowę z kolegą ok. 50-tki. Skoro on tak myśli, to znaczy, że nie jest jedyny. Oznacza to, że statystycznie jest więcej osób myślących podobnie.
Pojawia się pytanie czy to tylko mężczyźni tak myślą? Czy również kobiety?
Może jest to coś specyficznego dla facetów? Może chodzi o to, że chłopakom pięćdziesięcioletnim nie podobają się dziewczyny rówieśniczki? Wiadomo, że łatwiej jest być ładną i przystojnym, gdy ma się lat dwadzieścia, niż gdy ma się lat pięćdziesiąt, bo na obecny wygląd pracowało się całe lat trzydzieści.
Mając pięćdziesiąt lat pewnie nie można zakochać się dokładnie tak samo jak wtedy, gdy miało się dwadzieścia, bo wszystko jest inaczej. Zwłaszcza kiedy w głowie pięćdziesięcioletniej pozostało tylko wyobrażenie tego jak się wyglądało mając lat 20, a nie zdarzyło się świadome popatrzenie z uwagą na aktualne odbicie w lustrze i akceptacja tego, co się widzi. To „świadome zobaczenie własnego odbicia” wbrew pozorom wcale nie jest takie częste, a dotyczy każdego wieku.
To mi przypomina, że pewnego dnia kolega trzydziestosześciolatek wydusił ze mnie w końcu dlaczego mam usta w podkówkę i łzy na krawędzi. Gdy powiedziałam o co chodzi, uśmiechnął się z niedowierzaniem. Zakochałaś się? Tak naprawdę? Z totalnym zakręceniem? Suuupeeer!
Więc może to jest jakiś stereotyp?
A tak z drugiej strony, to czy kobietom pięćdziesiątkom podobają się rówieśnicy? I w tym wypadku nic nie jest tak jak było. Przeglądałam kiedyś zdjęcia panów rówieśników na portalu randkowym i doszłam do wniosku, że w moim przedziale wiekowym, to dramat! Większość wygląda na dużo starszych. Może oszukują i zaniżają wiek, a może przeciętna jest właśnie taka. Postarzała przedwcześnie i nad miarę? I nie dotyczy to tylko Polski.
Nie na wyglądzie kończą się przeszkody. Poprzednie byłe żony, dzieci nadal uwieszone na rodzicach, zależności finansowe, ruchomości, nieruchomości, opinia społeczna, opinia rodzinna, „troska” dzieci o swój przyszły spadek, wygoda, dziwne nawyki, strach przed zmianą itd.
A jednak na przekór wszystkiemu, czy zakochać można się w każdym wieku?
Bo czy chciałabym być w związku, który został zdecydowany ‘rozumem’? Nie! Nie! Nie!
I uwaga na gości szukających wybranek rozumem!
#miłość #życie #czasem #pocieszenie
Baśka napisał
Dobry wpis :D. I praktycznie wypunktowałaś wszystko. Chociaż gdy tak się zastanowić to obiekcje przy pięćdziesięciolatkach są podobne jak i przy dwudziestkach. No może później w trochę większym nasileniu. No, bo to i zdrowie i stabilizacja – często jakoś taka byle jaka, ale jest. Słyszałam, że mężczyźni jeśli już decydują się na związek z równolatką albo kobietą starszą to szukają albo „portmonetki” albo pielęgniarki. Smutne by to było, gdyby zawsze było prawdziwe. Ale na szczęście nie jest – czego dowodzą znajomi – ale też w coraz szerszym stopniu literatura.
Z tych stereotypów na temat uczuciowości ludzi starszych wyrosłam jakoś nagle – po przeczytaniu kiedyś historii jednej pani naukowiec. Pięknie to opisała i żałuję, że teraz nie pamiętam kogo to dotyczyło. No i najważniejsze – niedługo starsi będą znaczącą siłą społeczną (czego tak strasznie obawiają się nasi rządzący) – żeby tylko dalej wierzyli, że życie przed nimi i wszystko się może zdarzyć. Także miłość – i to chyba ta najprawdziwsza, bo już bez biologicznych imperatywów przedłużania gatunku. 🙂
Anonim napisał
Miłość ,kiedy nas dopada, jest zawsze taka sama. Tylko często nie dajemy jej szansy – przez rozum właśnie i przez porównywanie do tego co np. straciłysmy. Ach szkoda gadać. …
Grazyna Naszkiewicz-Smukalska napisał
To nie anonim tylko ja -niewidzialna kobieta – internet mnie już nawet nie widzi…( hehe)
Ewosz napisał
Miłość dopada niezależnie od wieku i od tego czy się tego chce czy też nie. No chyba że uważamy nasze emocjonalne życie za minione i mamy szaro-burą masę zamiast serca. Ja zakochuję się ciągle i szaleństwo ogarnia mnie niezależnie od wieku mojego czy obiektu pożądań. Dziwne, wieki całe temu faceci nie zwracali na mnie uwagi ,no przynajmniej nie tak jak teraz. Czy powiedzenie o starym winie jest prawdziwe? I na całe szczęście fala uczucia która mnie zalewa jest ciągle przeogromna. Ostatnio dopadła mnie prawie pięć lat temu i jeszcze trwa. Nie jest to już początkowe tsunami a jedynie drobna fala na jeziorze ale to dobrze. Tak jest zawsze i tak jest dobrze. Bo prawdziwą tę jedyną miłość mojego życia mam na pozycji constans. A te inne to po prostu szaleństwa krótsze lub dłuższe. I jakże cudowne…