Dzisiaj zamierzam się wytaplać w błocie.
Kiedy byłam 4+ mama ciągle powtarzała, abym omijała kałuże, nie brudziła się, nie zdzierała kolan, nie szarpała rajtuz. A ja wręcz przeciwnie. Moja była każda kałuża, każda górka z której można było się sturlać, każde drzewo, na które można było się wspiąć. Tak to pamiętam.
Potem przyszedł okres dojrzewania i skończyłam na dobre z nabijaniem robaków na haczyk wędki, ze zjeżdżaniem na pupie zimą z każdej górki, z uciekaniem rodzicom przez okno i wchodzeniem na drzewa. Rajstopy były rzadziej dziurawe i omijałam kałuże.
Jedynym błotem, z jakiego korzystałam jako 30+ było błoto z Morza Martwego, którym robiłam zabiegi pojędrniające i zwalczające cellulit. Nie za bardzo pomagały, wierzyłam w słowo fachowca, że wyglądam lepiej. Ot, durnota, jakby człowiek własnego zdania nie miał i nie wierzył w to, co widzi własnymi oczami.
Mam znajomą, która ma – jak sama mówi – dopiero 70 lat. Bardzo, bardzo inspirująca kobieta. Lekarka, nadal pracuje, zjeździła świat i prywatnie, i pracowała w wielu krajach.
Tego dnia, w tym momencie nie mogłam się opanować. Podejrzewam, że oczy zrobiły mi się okrągłe jak pięciozłotówki i patrzyłam z niedowierzaniem, gdy powiedziała „Wczoraj poszłam do Parku Praskiego potaplać się w kałużach. Że inni się na mnie gapią?? No to co? A co mnie inni obchodzą. Robię to, na co mam ochotę. A taplanie się w kałuży daje mi szczęście”. Szczęka mi opadła. Pozazdrościłam. A ona przyglądając mi się uwagą zapytała „A tobie co daje szczęście?”.To miłe, gdy ktoś patrzy z uwagą. I takie rzadkie. Zwykle ludzie patrzą i nie widzą. Niby patrzą na ciebie, ale widzą tylko siebie, to co mają w głowie, napędzani przez wiecznie pracujący i nigdy nie męczący się mózg i własne ego. Kiedyś krępowały mnie takie momenty, gdy czułam, że ktoś mnie rzeczywiście widzi, czułam się niezręcznie. Dzisiaj to bardzo doceniam.
Właśnie, to dobre pytanie, co mi daje szczęście? Co tobie daje szczęście? Pomyśl? Co ci kiedyś dawało szczęście, a przestałaś to robić, bo ‘nie wypada’?
Jako 40+ przeprowadziłam się z Warszawy do Komorowa i znowu zaczęłam być najszczęśliwsza morusając się w ziemi, wchodząc na drzewa, drabinę, przedzierając się przez krzewy, zanurzając ręce i stopy w ciepłej ziemi, wycierając brudne ręce w koszulę, w spodnie, wdychając zapach mokrej ziemi… czuję wtedy, że żyję. Odzyskuję kontakt z planetą, czuję że i ona żyje. Gdy pracuję z roślinami stają się częścią wszechświata, który dzieli się ze mną swoją wiedzą i mądrością.
Po prostu dojrzałam do tego, by wrócić do taplania się w błocie. Gdybym mieszkała na co dzień w mieście, pewnie chodziłabym do parku taplać się w błocie i kałużach, a tak taplam się w błocie ogrodowym.
Ostatnio naukowcy odkryli dlaczego kontakt z ziemią daje szczęście. Jest ono ukryte w ziemi. A konkretnie istnieje pewien szczep bakterii, Mycobacterium vaccae, żyjący w ziemi, który powoduje, że dzięki samemu kontaktowi organizm zaczyna wytwarzać serotoninę poprawiającą nastrój i usuwającą niepokój.
Mało tego. Ta mała bakteria ma zdolność poprawiania funkcji kognitywnych, wspomagania leczenia nowotworów i innych chorób.
Czyli taplanie się w błocie wcale nie jest takie durnowate jakby mogło się wydawać.
I jeśli jesteś mamą albo babcią, patrząc na mnie jak po deszczu na boso pielę rośliny w ogrodzie nie mów…. dziecko, patrzeć nie mogę jak ciężko pracujesz, chodź już do domu… bo właśnie teraz, w tym momencie jestem najszczęśliwsza…
Skomentuj, Twoja opinia ma znaczenie :)