Najważniejsza chyba wiadomość to taka, że się nie poddaję i nadal nie farbuję, ani nie rozjaśniam, natomiast liczę siwe włosy. Dla osób, które są tu pierwszy raz, polecam przeczytać poprzednią aktualizację z kwietnia ==>> TUTAJ
We wrześniu mija dokładnie rok od czasu, gdy przestałam rozjaśniać włosy na tylnej połowie głowy oraz dziewięć miesięcy od zaprzestania rozjaśniania reszty. Miałam jeszcze chwilę słabości w marcu, gdy na froncie zrobiłam kilka pasemek, aby trochę wyrównać różnicę pomiędzy kolorem odrastających włosów, a kolorem rozjaśnianych.
Mam kilka refleksji z tych dwunastu miesięcy i chciałabym się nimi dzisiaj z Wami podzielić, gdybyście zdecydowały się również na zaprzestanie rozjaśniania czy farbowania. Oczywiście każdy przypadek jest inny i nie dla każdego moje spostrzeżenia będą mogły mieć zastosowanie.
Mogę powiedzieć, że zrobienie kilku refleksów w ostatnim paroksyzmie rozstawania się z kolorem, było błędem. Gdybym podejmowała decyzję dzisiaj, nie zrobiłabym tego. Dlaczego? I tak widać duuuży odrost, a w miarę jak się powiększa z miesiąca na miesiąc to tym bardziej wygląda na zamierzony i to jest w porządku. Im później odstawicie całkowicie farbę, tym dłużej będziecie czekać na swój całkowicie naturalny kolor.
Dobrze się złożyło, że faza już dużego odrostu (ok. 10 cm) przypadła na lato. Dzięki temu naturalnie słońce rozjaśniło kolor. Odcień co prawda jest inny, bo bardziej szarawy (taki pieprz i sól dają moją siwe włosy), ale ponieważ czeszę się na bok na prawo to widzę, że są jaśniejsze po lewej stronie, niż pod włosami po prawej stronie.
Bardzo cieszy mnie natomiast różnica w jakości tych odrastających – odrastają zdrowsze i mocniejsze, choć częściowo siwe włosy. Gdy biorę do ręki te odrastające i porównuję z objętością włosów rozjaśnionych, to tych drugich jest połowa. Zresztą widać to na zdjęciu, odrastające są bardziej widoczne, rozjaśnione są jakby nieobecne, piórkowate, widać jakie zniszczenia w strukturze włosa zrobiło rozjaśnianie.
Martwi mnie natomiast wypadanie włosów. Nadal zmagam się z tym kłopotem, co było zresztą oryginalną przyczyną zaprzestania rozjaśniania. Wypadały w dużych ilościach intensywnie przez dziesięć miesięcy, w efekcie miałam smutne strączki. Podcięłam włosy o ok. 15 cm w maju (widać na zdjęciach w poprzednich wpisach), co poprawiło ogólny wygląd, zmieniło proporcje pomiędzy odrostem, a rozjaśnionymi. No i najważniejsze, przestały wypadać na trzy miesiące. Przyznaję, że nie ma całkowitej tragedii, bo widzę odrastające nowe baby hair, ale znowu zaczęły wypadać. I wiążę to z używaniem pianki do układania i podniesienia włosów – robiłam to przez 3 tygodnie 3 razy w tygodniu. Coś poszło nie tak…. Wolałabym, aby nie wypadały.
Cała ta sytuacja z ponownym wypadaniem spowodowała, że zainteresowałam się świadomą pielęgnacją włosów. I tu po prostu odkrycie. Wszystko co robiłam z włosami do tej pory robiłam nie tak. Nie wspomnę ile nie robiłam, ale o tym za chwilę.
Wszystko robiłam nie tak. Począwszy od samego sposobu mycia, przez dobór szamponu i odżywek. Nie stosowałam żadnych zabiegów wzmacniających włosy, odżywiających skórę głowy i cebulki włosów. Okazało się, że jest to nie tylko ogromna wiedza, jaką trzeba odkryć, a na dokładkę jeszcze nie można z góry założyć, że co dobre dla innych z podobnym typem włosów, to będzie dobre i dla mnie. Nie. Wszystko, dosłownie wszystko trzeba wypróbować na sobie, poeksperymentować i dopiero wtedy świadomie dobierać produkty do potrzeb swoich włosów.
Na początku wszystko mi się mieszało, niby już coś wiedziałam, a jak stanęłam przed półką w drogerii to czułam się totalnie zagubiona.
No, ale postanowiłam zacząć małymi kroczkami. Zacznijmy od tego, że jestem posiadaczką włosów cienkich, choć jest ich sporo, lekko falujących (co też jest problematyczne, bo nie są ani proste, ani kręcone) i wysokoporowatych (w części rozjaśnionej, bo te które odrastają to jeszcze nie mam pewności jakie są, ale pewnie nisko- lub średnioporowate).
I zaczęłam od prawidłowego mycia włosów, a właściwie od prawidłowego mycia skóry głowy. Bo właśnie tu robiłam pierwszy błąd. Zawsze raczej myłam włosy, a skóry głowy nie traktowałam z wystarczającą atencją. A tu odwrotnie, myjemy skórę głowy, a włosy myją się przy okazji spływającą pianą. Pomijam przypadki, gdy mamy nazbieranych na włosach różnych produktów trochę i trzeba je zmyć, ale to inna historia.
Po pierwsze, mycie zaczynam od rozczesania włosów. Najlepiej, gdy myjemy głową w dół, bo mamy wtedy lepszy dostęp do skóry głowy. I kończę rezygnując z dotychczasowego zawijania głowy w ręcznik (bo jak się okazało to jest zło!), odsączam włosy papierowymi ręcznikami i nie pocieram, nie trę włosów, a raczej odciskam.
Wracając do mycia, wiedziałam zawsze, że szampon z butelki to koncentrat i lanie go prosto na włosy jest masakryczne. A więc rozcieńczałam, ale wiecie, tak tylko na rękę lałam szampon i na to trochę wody i uważałam, że już. Pomijam, że woda spłynęła, na ręku został szampon i w sumie wychodziło na jedno. Nawet jak coś tam się trochę rozcieńczyło, to nadal było mega mocne.
A więc do prawidłowego mycia skóry głowy potrzebujemy oprócz szamponu i wody jeszcze pojemnika plastikowego lub większej miseczki. Wlewamy tam wodę (na moje potrzebuję około szklanki) i do niej dolewamy trochę szamponu, mniej niż zwykle, spieniamy ręką i tak uzyskanym rozcieńczonym szamponem myjemy nanosząc ręką na skórę głowy i myjąc. Też się zdziwiłam, że aż tak rozcieńczony szampon jest w stanie umyć włosy, ale przyznaję, że myje.
Po drugie postanowiłam zrewidować jakiego używam szamponu i odżywki, ponieważ myję co drugi dzień czyli często i mam cienkie włosy.
Zaczęłam czytać etykiety szamponów. Przejrzałam te stojące w mojej łazience i każdy z nich był tzw. „rypaczem” czyli zawierającym mocne detergenty (SLS, SLeS). Takie szampony nadają się do mycia co jakiś czas, aby usunąć nadbudowane produkty i dobrze oczyścić skórę głowy, ale do używania na co dzień są zbyt mocne. Większość z nich zawierała także silikony, co nie jest dobre, bo większość silikonów zostaje oblepiając mieszki włosowe i skórę głowy. Aaaaaaa!!!!
Poszłam do drogerii na R z zamiarem kupienia szamponu zawierającego delikatniejszy detergent, i co? Hmmm…. Po przejrzeniu większości szamponów, 99% z nich zawierała SLS i SLeS. Aż mi się wierzyć nie chciało.
No ale znalazłam, na najniższej półce, do której musiałam przykucnąć. Alterra z owocem granatu na etykiecie, a do kompletu kupiłam odżywkę bez silikonów tej samej marki, którą wykorzystam do olejowania i do mycia włosów.
Tu także będzie zmiana bo dodam inne metody olejowania, poeksperymentuję, może będą lepsze dla moich cienkich włosów.
Dla wyjaśnienia: SLS – Sodium Lauryl Sulfate, SLeS – Sodium Laureth Sulfate. Jeśli myjecie włosy dosyć często, to nie chcecie tych składników w swoim szamponie, to podstawa.
Na moje wypadające włosy remedium będą również wcierki czyli sera, płyny, ampułki itd. które wcieram w skórę głowy. Na pierwszy rzut poszła woda pokrzywowa, ale nie widzę efektu. Po skończeniu wzięłam na tapetę wyciąg z czarnej rzepy. Zobaczymy… (uzupełnienie po tygodniu: super zadziałało serum z czarnej rzepy z Joanny w takim czarno-fioletowym opakowaniu. Już po 3 użyciu przestały wypadać!!! Hurrraaaa!!!!)
Kolejną zmianą jaką wprowadziłam, to suszenie chłodnym powietrzem, bo gorące powietrze skierowane na mokre włosy nieomal je gotuje.
No i wyrzucam z łazienki prostownicę. (Albo może jeszcze nie, poszukam produktów termoochronnych)…
I jeszcze jedno – wyrzuciłam swoją starą szczotkę do włosów i zamieniłam na tę co na zdjęciu. Jest cudowna! Milusia, mięciutka i eko-friendly. Jeśli ją kiedykolwiek wyrzucę, to rozłoży się w ciągu 5 lat, zrobiona z kukurydzy, a te czeszące pazurki z nylonu. Cudo. Kupiona w drogerii na R.
Przyznaję, że temat jest dla mnie jeszcze skomplikowany, zmiany wprowadzam małymi krokami i powoli zagarniam, ale temat jest tak kobiecy, że daje mi dużo przyjemności – to taka okazja i dodatkowa motywacja, by troszkę bardziej zadbać o siebie w domu, bez konieczności udawania się salonu i wydawania miliona monet. Poza tym wydawało mi się kiedyś, że te droższe kosmetyki do włosów to są naprawdę lepsze i bardziej sensowne, a tu okazuje się, ze te z niższej półki i średnie też mogą być bardzo dobre, bo klucz nie leży w ilości wydanych pieniędzy, ale w wiedzy płynącej z czytania etykiet ze zrozumieniem, dlatego…..
Czytam etykiety kosmetyków do włosów!
A Ty?
Miłej niedzieli życzę!
Barbara napisał
Mnie na wypadanie włosów pomagał chrzan – świeżo stary do ściereczki i tym pakunkiem wcierałam sok w skórę głowy. Działało już po trzykrotnym użyciu. Ten przepis „ostał” mi się z dzieciństwa.:)
pozdrawiam
Ewa napisał
Basiu dziękuję za podpowiedź, na pewno skorzystam 🙂
Anita Gagos napisał
Super porady i wskazówki. Jestem w trakcie stosowania ampułek z czarnej rzepy Joanny i też widzę efekty, że włosy mniej wypadają. A teraz wg wskazówek Ewy przychylam się do stosowania wcierek codziennie no i zapuszczam odrost 😉
Ewa napisał
Anitko! Wspierajmy się, wspierajmy. Cieszę się bardzo, że dołączyłaś 🙂