Kardigan „chodził” za mną co najmniej przez rok. Taki najpięknościowszy na świecie! Ze wszystkich kolorów tęczy! No i koniecznie wełniany, a nie akrylowy, aby był naprawdę ciepły i aby nie zapacać się w nim okrutnie jak to zwykle w tych sztucznych bywa. Myślałam, marzyłam, najpierw wyobrażałam sobie jaki byłby piękny i jak cudnie byłoby otulić się taką tęczą w chłodniejsze dni. Zapytałam przyjaciółkę, czy by mi nie wydziergała, ale była zbyt zajęta.
Po jakimś czasie zaczęłam myśleć, że już go prawie mam i wtedy pewnego długiego zimowego dnia mnie nieśmiało pomyślałam… Przypomniałam sobie, że przecież kiedyś samodzielnie robiłam na drutach i to w dużych ilościach, i chociaż zarzuciłam temat na 30 lat, to wydało mi się niemożliwe, aby tak całkiem zapomnieć.
I tak to już jest w życiu, że jak coś naprawdę chcemy, to zwykle realizacja zaczyna toczyć się samoistnie swoim życiem. Nieoczekiwanie znalazłam nawet sklep stacjonarny, choć wydawało mi się, że takowe to już pewnie nie istnieją, sprzedający miliony włóczek różnego rodzaju i w różnych kolorach. Nabyłam na początek dwa motki wełny i druty do ćwiczeń, i przypominania sobie. Znalezienie sklepu stacjonarnego było kluczowe, bo przez Internet było mi trudno zorientować się co i jak z jakością i grubością wełny versus grubość drutów. No i się zaczęło! Na pierwszy ogień poszedł szal, aby sobie przypomnieć i dopasować grubość drutów do grubości wełny. Dziergałam długimi godzinami. Przyznaję. Nie było łatwo, ale dało się przypomnieć.
Do sklepu wracałam wielokrotnie, bo zmieniałam, a to grubość drutów, a to dobierałam lub zmieniałam kolory, a to jakiegoś koloru zabrakło itd. Pierwsze druty były za cienkie, drugie były za grube, aż w końcu za trzecim razem się udało.
Ach ile radości i ukojenia dały mi te tęczowe kolory w szare zimowe dni!
Potem przyszła kolej na grubość pasków. W międzyczasie dobierałam też grubość pasków. W pierwszej wersji już prawie gotowego swetra paski były szersze, ale już po zrobieniu prawie całości wydały mi się zbyt oczywiste i postanowiłam jednak bardziej melanżować kolory zwężając paseczki.
Nie liczyłam też ile razy prułam i dziergałam ponownie, bo ten wymarzony tęczowy kardigan jest prototypem i nie robiłam go na bazie pomysłu w głowie, a nie istniejącego wzoru. Aż pewnego dnia mi zbrzydła ta udręka pruciowo-dzierganiowa i zarzuciłam temat. Jednak pomimo tego, że tylko leżał we smutnych fragmentach na widoku, to nadal cieszył oczy kolorami tęczy.
No i przyszedł pewien dzień marcowy, gdy zaczął się cyrk świrusowy. Jeszcze 8 marca byłam z koleżanką na lunchu w restauracji, by świętować dzień kobiet, a kilka dni później pozamykali restauracje, a potem nas w domach. Wszystko zamarło. Z braku zajęć i motywacji do robienia czegokolwiek, wróciłam do dziergania i prucia. No i nareszcie jest. Gotowy. Wymarzony tęczowy kardigan. Wełniany. Cieplutki. Mięciutki.
Anita Gagoś napisał
Brawo Ewa! Jesteś bardzo zdolna i konsekwentna w działaniach : )
Ewa napisał
Dziękuję 🙂 I pozdrawiam!
Ada napisał
Podziwiam! Aż sama zapragnęłam przypomnieć sobie tę umiejętność, która w młodości dawała sporo radości. Zainspirowała mniePani,dziękuję,